Uwielbiam makarony.
Mogę przygotowywać je na milion sposobów i nigdy mi się nie znudzą.
Ten znalazłam na tym blogu i po prostu musiałam go zrobić.
Tuńczyk, pomidory, oliwki.
Idealny na przeziębioną sobotę.
Cytuję więc, z moimi modyfikacjami.
Spaghetti z tuńczykiem, sosem pomidorowym i oliwkami.
Spaghetti z tuńczykiem, sosem pomidorowym i oliwkami.
- 2 garście makaronu razowego spaghetti / ugotowałam jedną na dwie osoby /
- 1 puszka tuńczyka w sosie własnym, odsączonego
- 2 ząbki czosnku, zmiażdżone / ja nie dodałam /
- ¼ cebuli, drobno posiekanej / dałam całą małą cebulkę /
- 1 szkl czarnych oliwek, pokrojonych w plastry
- 2 łyżki kaparów, posiekanych / w mojej wersji bez kaparów /
- 1 puszka pomidorów bez skórki, posiekanych
- 1 łyżka przecieru pomidorowego
- 2 łyżki oliwy / u mnie jedna /
- 1 łyżeczka suszonego oregano
- 1 łyżka suszonej pietruszki / u mnie bez pietruszki /
Makaron gotujemy al dente.
Cebulkę podsmażamy na łyżce oliwy, dodajemy pomidory, łychę pomidorowego przecieru i dusimy jakieś pięć minut. Dodajemy oliwki oraz tuńczyka, i dusimy kolejne dziesięć. Nakładamy porcję makaronu na talerz, na to nakładamy sos według uznania, posypujemy oregano.
Można również dodać parmezan.
Sosu wyszło mi więcej niż w oryinalnym przepisie, spokojnie starczy jeszcze na conajmniej dwie porcje.
I wyszło...
... pysznie.
Tak naprawdę nie wiem, kiedy zaczęła się moja przygoda z gotowaniem. Może wtedy, kiedy jako mała dziewczynka upiekłam, oczywiście z pomocą, swój pierwszy sernik wiedeński? Może wtedy, kiedy pierwsze samodzielne pieczenie murzynka okazało się wielką porażką pod znakiem wielkiego zakalca? ale mimo to, od tego momentu najpierw pomaganie, a potem samodzielnie tworzenie stało się moją pasją, sposobem na złe dni i tęsknotę. Obiad z miłości, babeczki dla przyjaźni. Pomysł z założeniem bloga chodził mi po głowie od dawien dawna, ale odwagi było brak. Zawsze byłam jedynie biernym podglądaczem, którego zachwyca twórczość innych. I zawsze było coś ważniejszego. Ale dziś zdecydowałam.
I oto jest. Jak mi pójdzie?
Zobaczymy.
Tak naprawdę nie wiem, kiedy zaczęła się moja przygoda z gotowaniem. Może wtedy, kiedy jako mała dziewczynka upiekłam, oczywiście z pomocą, swój pierwszy sernik wiedeński? Może wtedy, kiedy pierwsze samodzielne pieczenie murzynka okazało się wielką porażką pod znakiem wielkiego zakalca? ale mimo to, od tego momentu najpierw pomaganie, a potem samodzielnie tworzenie stało się moją pasją, sposobem na złe dni i tęsknotę. Obiad z miłości, babeczki dla przyjaźni. Pomysł z założeniem bloga chodził mi po głowie od dawien dawna, ale odwagi było brak. Zawsze byłam jedynie biernym podglądaczem, którego zachwyca twórczość innych. I zawsze było coś ważniejszego. Ale dziś zdecydowałam.
I oto jest. Jak mi pójdzie?
Zobaczymy.
cieszę się, że smakowało:)
OdpowiedzUsuńpowodzenia w prowadzeniu bloga!!