sobota, 4 czerwca 2011

Crème brûlée.

Mało jest deserów, które lubię tak, jak ten. Lubię piec, przygotowywać, zdobić, lubię patrzeć jak smakuje innym, ale nie rwę się aż tak do jedzenia. Lubię próbować i zasadniczo zadowalam się niewielką ilością tego, co potrzebuję. Jeśli jestem zapraszana i stół ugina się po ciastami zazwyczaj mam spory problem, bo chciałabym spróbować wszystkiego i kończy się na mało estetycznie wyglądający talerzyku z górą małych ciastowych kawałeczków, z których każdy jest na wpół zjedzony.

A ten deser posiada jedną niepodważalną zaletę, którą cenię ponad wszystko - jest na wyłączność. Dostajesz swoją własną foremkę, łyżeczkę i kawałek nieba. Lubię ten kremowy smak, czarne ziarenka wanilii i chrzęst łamanej karmelowej skorupki. Po prostu lubię.

Absolutnie nietrudny, efektowny i naprawdę pyszny. Sukces zależy przede wszystkim od umiejętności obsługi palnika do karmelizowania cukru. Zanim się go dorobiłam, parę razy próbowałam poradzić sobie bez przy użyciu piekarnika i ( niestety! ) efekt jest nieporównywalny. 
Do dzieła!

Przepis powstał z wielu znalezionych w internecie, książkach i dodatkach kulinarnych. Były kombinacje i na pół z mlekiem i wiele innych, ale końcowy, najlepszy, poniżej.


Crème brûlée. Klasycznie.


 składniki na 4 foremki, średnicy około 15 cm, wysokie na około 3 cm.



  •  500 ml śmietany kremówki
  • 2 laski prawdziwej wanilii
  • 6 żółtek
  • 75 g drobnego białego cukru
  • do karmelizowania - cukier jaki Wam przypadnie do gustu, u mnie brązowy trzcinowy.





Piekarnik rozgrzewamy do 100 stopni, bez termoobiegu.
Laski wanilii kroimy na pół i wydłubujemy ziarenka. Śmietanę zagotowujemy na małym ogniu z cukrem i ziarnkami wanilii. Żółtka ubijamy lekko - nie do białości i puszystości, jedynie, aby się połączyły. Kiedy śmietana się zagotuje, pozostawiamy ją na chwilę na ogniu aż pobulogcze, po czym ściągamy i lekko studzimy. Wlewamy chochlę śmietany do żółtek, mieszamy. Wlewamy drugą, mieszamy. Wlewamy resztę śmietany, mieszamy. Postukujemy miską lekko o blat w celu pozbycia się pęcherzyków powietrza i rozlewamy do czterech foremek około 15 cm każda, niewysokich.
Pieczemy około godziny. Masa nie będzie do końca ścięta po wyjęciu, w środku będzie miała konsystencje lekko galaretowatą, ale wszystko jest w porządku - zetnie się w lodówce - pozostawiamy ją tam na co najmniej 4 godziny. 

Posypujemy krem warstwą cukru i karmelizujemy. W razie potrzeby, powtarzamy. Warstwa nie powinna być zbyt gruba, jedynie taka, aby przy wkładaniu łyżeczki usłyszeć ten fantastyczny dźwięk pękającej skorupki, nie, żeby nie można było jej przebić. 
Podajemy od razu, najpyszniejsze jest zimne z gorącą skorupką. 

6 komentarzy:

  1. Nigdy nie jadłam, ale chętnie bym takiego spróbowała :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam creme brulee :) Ma w sobie to "coś". Zazdroszczę, że Tobie małe ilości słodyczy wystarczą... Ja mogę je jeść i jeść... i tak bez końca ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj tak, to zdecydowanie deser na wyłączność - u nas nawet każdy po kolei dostaje palnik, więc i karmelizowanie odbywa się metodą DIY :) Aż nam ślinka cieknie, będziemy musieli niebawem zrobić!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja zawsze kruche jadłam właśnie z jabłuszkami... ale że rozpoczął się sezon na truskawki i leżały już dwa dni w lodówce i nie wyglądały zbyt przyjemnie postanowiłam coś z nimi upiec... no a w lidlu nawinęło mi się gotowe kruche ciasto i wyszła z tego taka oto blacha przyjemności xdd mama powiedziała, że pyszne.. no a mi pozostało wierzyć jej na słowo xdd

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. raz w życiu jadłam creme brulee, niestety nie mam palnika :) ale kiedyś może...
    http://niebieskapistacja.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale bym zjadła teraz ten creme brulee! Musiał być pyszny:)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze i opinie. Jeśli macie pomysł na ulepszenie przepisu - piszcie! ;)